Strona główna » Recenzje » Dziewczyna z Kolonii
Dziewczyna z Kolonii

Daria Sienkiewicz

W pierwszych minutach filmu słyszymy narratora, który mówi: To wspaniałe uczucie podziwiać „Stworzenie Adama” w Kaplicy Sykstyńskiej w 2025 roku, ale czyż nie wspanialsze byłoby podziwianie Michała Anioła na rusztowaniu z pędzlem w dłoni 500 lat wcześniej? Ten mały eksperyment myślowy idealnie oddaje ducha „Dziewczyny z Kolonii”, która tylko z pozoru opowiada o słynnym kolońskim recitalu Keitha Jarreta z 1975 roku. Ido Fluka interesuje bowiem „rusztowanie”.

Rzucając światło na kulisy tego ikonicznego koncertu, z ogromnym zaangażowaniem odtwarza stojący za nim spektakl trudów i porażek. Scenę oddaje sprawczyni całego zamieszania, a więc nastoletniej Verze Brandes – wówczas działającej na ślepo nowicjuszce, dziś najznamienitszej w branży producentce muzycznej. Inspirowane prawdziwą herstorią dzieło Fluka tryska energią i charyzmą, zupełnie jak jego tytułowa bohaterka, zaskakując widzów dowcipem, narracyjną lekkością i szczyptą jazzowej buntowniczości.

Gdy reżyser odnalazł Verę Brandes na jednej z greckich plaż, ta przyznała, że od ładnych paru dekad czekała, aż ktoś przyjdzie do niej z propozycją biografii. Pomysł na film okazał się strzałem w dziesiątkę. Fluka fascynowały głównie początki: jak do tego doszło, że rezolutna Niemka zorganizowała jeden z najsłynniejszych koncertów jazzowych w historii muzyki?

Cofnijmy się do 1973 roku: szesnastoletnia Vera ma w nosie szkołę i rolę grzecznej córeczki tatusia. Uwielbia rockowe meliny, flirty ze starszymi facetami i niezależność. Podczas jednego z nocnych występów poznaje angielskiego saksofonistę Ronniego Scotta. Muzyk jest pod wrażeniem jej wewnętrznej ikry – Vera to dziewczyna-żywioł, która ma milion pomysłów na sekundę i zawsze stawia na swoim. Jedna rozmowa wystarcza, by została jego agentką. Jak się wkrótce okaże – diabelnie skuteczną.

Dwa lata później Vera zyskuje w mediach miano młodej wygi jazzu. Nie każdemu się to jednak podoba. Opresyjny ojciec woli nazywać ją dziwką, a jej o kilka lat starszego brata leniem i zakałą rodziny. Tatuś-konserwatysta wyznaje zasadę: porządek musi być, córka-apologetka wolności nie ma zamiaru żyć według żadnych zasad. Fluk szkicuje międzypokoleniowy konflikt wyrazistą kreską, przy okazji odsłaniając widzom realia ówczesnej emancypacji.

Mala Emde, Shirin Lilly Eissa

Jak na dziewczynę z dobrego domu przystało, Vera powinna skończyć dobre studia, poślubić dobrego chłopaka i podjąć dobrą pracę. Bohaterka, jak wiele młodych kobiet w latach 70., pragnie jednak czegoś więcej. Ryzykując wszystko, bierze nogi za pas, by zrealizować marzenie o wielkiej karierze. Nieposłuszeństwo ma swoje konsekwencje. Kto cię tak urządził? – pyta Verę jeden z klubowych bywalców, wskazując na jej krwawiącą ranę na ustach. Patriarchat! – odpowiada ironicznie protagonistka.

W pełnej werwy tragikomedii kadry pulsują od jazzowego groove’u, bohaterowie notorycznie burzą czwartą ścianę, a historia pędzi hej do przodu zupełnie jak Vera organizująca w pocie czoła koncert Keitha Jarreta. W niedoczasie i z ogromną presją na barkach, bohaterka podejmuje się wyzwania na pozór niemożliwego – w późny zimowy wieczór ma wypełnić po brzegi kolońską operę i to z powodu improwizowanego koncertu amerykańskiego jazzmana.

Pianino okazuje się rozstrojone, plecy Jaretta ledwo trzymają go w pionie, a zawodowa przyszłość osiemnastolatki wisi na włosku – urodzony w Izraelu filmowiec doskonale wie, jak podbić stawkę, by akcja była gęsta i wciągająca. Z gracją i pomysłowością ogrywa również fakt, że film nie ma praw do muzyki legendarnego jazzmana.

Niemiecko-polsko-belgijska koprodukcja Ewy Puszczyńskiej jest równie nieprzewidywalna, co występy Jarreta. Reżyser z prawdziwą wirtuozerią żongluje dwoma głównymi wątkami, zapewniając historii płynność. W muzycznych archiwaliach wplecionych w opowieść przemyca z kolei krótką lekcję na temat jazzu i kulturowej rewolucji Niemiec.

Wnikając w „seventisową” rzeczywistość, trudno nie ulec urokowi „Dziewczyny z Kolonii”, która wiele zawdzięcza również fenomenalnej roli charakternej Mali Emde. Wszystko w niej wydaje się „cool” i „funky”, zwłaszcza kostiumy, o które zadbała nasza rodaczka Aleksandra Staszko. W brązowych skórzanych kozakach i zamszowym kożuchu z futrzanym kołnierzem młoda kobieta wygląda jak retro-ikona berlińskiej mody ulicznej.

Młodzieżowe dzieło Izraelczyka sprawdza się więc na wielu metanarracyjnych poziomach, zgrabnie tworząc energetyzujące świadectwo kobiecej pasji i ambicji, które wyniosły Verę Brandes na muzyczny panteon. Dzięki Fluckowi bohaterka najlepiej sprzedającego się solowego nagrania fortepianowego wszechczasów wreszcie ma szansę zebrać laury od szerszej publiczności. Czekała na to zaledwie pół wieku.

Daria Sienkiewicz

Kino nr 7/2025, © Fundacja KINO 2025

Köln 75

SCENARIUSZ I REŻYSERIA IDO FLUK. ZDJĘCIA JENS HARANT. MUZYKA STEFAN RUSCONI, HUBERT WALKOWSKI. WYKONAWCY MALA EMDE, JOHN MAGARO, ALEXANDER SCHEER, ULRICH TUKUR. NIEMCY – POLSKA – BELGIA 2025. CZAS 112 MIN

DYSTRYBUCJA KINOWA MADNESS

Skip to content