Strona główna » Recenzje » Jeszcze jest czas
Jeszcze jest czas

Jakub Demiańczuk

Fascynująca postać z tego Viggo Mortensena. Choć wydawało się, że po roli Aragorna w trylogii „Władca Pierścieni” wreszcie stanie się gwiazdą z pierwszego hollywoodzkiego szeregu, on świadomie wybierał niszowe, ambitne produkcje, odcinając się od wszystkiego, co wiąże się ze sławą i popularnością. Można odnieść wrażenie, że wielkie przeboje – takie jak „Green Book”, za który dostał trzecią nominację do Oscara – trafiają mu się przypadkiem. Grywa, jak na hollywoodzkie standardy, stosunkowo rzadko, dzieli czas między kino i inne swoje pasje: jest przecież nie tylko aktorem, lecz również muzykiem, malarzem, fotografem i poetą.

Dramat „Jeszcze jest czas” ma dla niego olbrzymie znaczenie nie tylko jako debiut reżyserski i scenopisarski (na marginesie: skomponował również muzykę do filmu). W opowieści o trudnych relacjach syna i ojca odbijają się także przeżycia Mortensena, który dedykował film swoim młodszym braciom.

Podkreśla, że to fikcyjna opowieść, ale niektóre jej elementy – jak rozstanie rodziców czy trudne doświadczenie imigracji – czerpał z życia swojej rodziny. I choć Mortensena i graną przez niego postać więcej dzieli niż łączy, „Jeszcze jest czas” to próba emocjonalnego rozliczenia z przeszłością. Powiedzenia na głos kilku rzeczy, na które w prawdziwym życiu czasu zabrakło.

Osią fabuły są relacje mieszkającego w Nowym Jorku Johna Petersona i jego ojca Willisa, który na starość chce opuścić farmę położoną na odludziu. Starzejący się mężczyzna zaczyna cierpieć na demencję, zdarzają mu się luki w pamięci, przeprowadzka bliżej syna miałaby mu zapewnić lepszą opiekę. Tyle że Willis – budzący instynktowną niechęć bigot, homofob i rasista – nie akceptuje tego, że John mieszka ze swoim mężem i ich nastoletnią córką. Spotkanie ojca i syna nie może zatem stać się okazją do pojednania po latach, każdy dzień spędzony wspólnie przypomina, że dzieli ich przepaść, której nie da się zasypać.

„Rodzinę Petersonów można potraktować jako mikrokosmos, będący odbiciem całego społeczeństwa – z napięciami i konfliktami rodzącymi się z różnych, często wzajemnie wykluczających się poglądów jej członków. (…) Łatwiej o polityczne odczytanie tego filmu w krajach takich jak Polska – państwach demokratycznych, lecz rządzonych przez autorytarnych polityków” – mówił Mortensen w wywiadzie dla „Polityki”.

Viggo Mortensen, Terry Chen

Taka próba analizy jego filmu wydaje się – szczególnie u nas – kusząca, jednak reżyser tę polityczno-społeczną narrację wpisuje w szerszy kontekst. „Jeszcze jest czas” jest przede wszystkim opowieścią o pamięci, o ulotności wspomnień, o ułudzie, jaką jest przeszłość. Sporą część fabuły wypełniają retrospekcje, pięknie sfotografowane sceny żałosnego życia, pełnego wzajemnej nienawiści. Ale Mortensen nie przyjmuje przy tym jednostronnej perspektywy. Próbuje przełamać schemat dramatu familijnego, nakłonić widzów, by choć przez chwilę spojrzeli na świat oczami Willisa.

Jeśli to się udaje, to przede wszystkim za sprawą fantastycznego Lance’a Henriksena. Ów znakomity aktor – choć ma na koncie grubo ponad dwieście ról w filmach pełnometrażowych i liczne występy serialowe – dla wielu widzów na zawsze pozostanie androidem Bishopem z „Obcego – decydującego starcia”. Niedoceniany przez twórców kina ambitnego Henriksen przez całą karierę rozmieniał się na drobne, występując przede wszystkim w tandetnych horrorach i tanich widowiskach science fiction. I chyba wciąż czekał na film, który pozwoliłby mu udowodnić, że poradzi sobie z wymagającą rolą dramatyczną.

Jego Willis budzi nie tylko odrazę, lecz również litość – i to nie tylko ze względu na wyniszczającą go demencję. To człowiek, którego życie okazało się porażką, wyładowujący swoje frustracje na tych, których uważa za słabszych i gorszych od siebie, ale nie potrafiący przyznać się do własnych słabości. Widać to doskonale w kapitalnej scenie w galerii sztuki, kiedy oglądając obraz Picassa zaczyna złorzeczyć na swojego syna, jego męża, wreszcie na samego artystę, „pieprzonego komucha”, który jednak przynajmniej umiał radzić sobie z kobietami.

Willis wierzy, że jest sam przeciwko światu, lecz jego buta i pewność siebie są jedynie rozpaczliwą – choć nie mniej przez to odpychającą – próbą potwierdzenia własnej wartości. Maską kryjącą lęk przed światem, którego nie da się już nagiąć do własnych zasad. Henriksen w tej roli daje z siebie nawet więcej niż pozwala scenariusz. W jego zmrużonych oczach i ironicznym uśmiechu widać wieczną złośliwą satysfakcję, lecz także cień tęsknoty za żoną, którą porzucił wiele lat wcześniej, i żalu, że nie dał sobie samemu szansy, by jego relacje z synem ułożyły się inaczej.

JAKUB DEMIAŃCZUK

Kino nr 4/2021, © Fundacja KINO 2021

Falling

Scenariusz, reżyseria i muzyka Viggo Mortensen. Zdjęcia Marcel Zyskind. Wykonawcy Viggo Mortensen, Lance Henriksen, Laura Linney, Terry Chen, David Cronenberg. Kanada – Wielka Brytania – Dania 2020. Czas 112 min

Dystrybucja kinowa M2 Films

VOD: NH vod, Player, Ipla, Rakuten, Vod.pl, Play Now, Canal +, TVP VOD, MojeEkino.pl

Skip to content