Strona główna » Recenzje » Ma Rainey: Matka bluesa
Ma Rainey: Matka bluesa

Piotr Dobry

Jeśli dla kogoś słowo „teatralny” w odniesieniu do filmu ma wydźwięk wyłącznie pejoratywny, śmiało może sobie „Ma Rainey” odpuścić. Ekranizacja sztuki Augusta Wilsona stoi klasyczną jednością czasu i miejsca, jednolitą dekoracją, gęstym monologiem i zgoła scenicznym aktorstwem. Mało to wszystko „filmowe”, za to jakże brawurowo napisane i zagrane!

Duch Wilsona, bodaj najbardziej wpływowego dramaturga afroamerykańskiego, powraca na ekrany po czteroletniej przerwie od „Płotów”, tak jak „Ma Rainey” wchodzących w skład dziesięcioczęściowego „Cyklu Pittsburgha”. Prawa do adaptacji wszystkich sztuk posiada Denzel Washington. Aktor wyreżyserował i zagrał w „Płotach” u boku Violi Davis, uhonorowanej za występ Oscarem. Tym razem Davis znów bryluje przed kamerą, zaś Washington zadowolił się funkcją producenta.

Film otwiera scena, w której dwaj czarni chłopcy uciekają przez ciemny las. W tle słychać ujadanie psów. Każdy film o niewolnictwie ma taką scenę. Nagle mroczną przestrzeń wokół uciekinierów rozświetlają światła pochodni. Widzimy uśmiechy na twarzach chłopców, a kiedy kamera się obraca, naszym oczom ukazuje się tłum ludzi czekających w kolejce do namiotu, gdzie właśnie trwa ognisty występ Ma Rainey w otoczeniu tancerek. Cóż za genialna ekspozycja, prowadząca nas w kilka chwil od tego, co najgorsze, do tego, co najlepsze w życiu Afroamerykanów: od horroru po zbawienną moc muzyki.

Wilson słynął z kompleksowego przedstawiania problemów swojej społeczności i film George’a C. Wolfe’a właśnie od progu to robi. Po dynamicznym prologu akcja wyhamowuje, przenosząc nas na dobre do chicagowskiego studia nagraniowego. Zostaniemy tu, w upalny dzień lat 20. ubiegłego stulecia, do samego końca, świadkując zróżnicowanym przypadkom kontroli artystycznej, komercyjnego wykorzystywania oraz systemowego rasizmu.

Chadwick Boseman

W centrum wydarzeń znajduje się tytułowa „matka bluesa”, Gertrude „Ma Rainey” Pridget. Queerowa diwa w kolorowych ciuchach i przesadzonym makijażu w niczym nie przypomina poczciwych postaci, do jakich przez lata przyzwyczajała nas Viola Davis, być może najwybitniejsza spośród obecnych aktorek amerykańskich. Davis nie tylko wygląda tutaj, ale i mówi, i śpiewa, i rusza się niczym chodzący żywioł. Jej ekspresja ruchowa jest pozazdroszczenia godna – aktorka w pojedynkę dynamizuje statyczny spektakl.

Co ciekawe, zmarły przedwcześnie Chadwick Boseman w swoim ostatnim występie nie pozostaje dłużny dużo bardziej uznanej koleżance. Rola trębacza Leveego, skonfliktowanego tak z Ma Rainey, jak i z całym światem, okazuje się najlepszą i najmroczniejszą w karierze gwiazdora znanego przede wszystkim z wcielania się w Marvelowską Czarną Panterę.

Boseman wygląda tutaj podejrzanie szczupło i nieco starzej niż na swoje lata – dziś już niestety znamy powód tego stanu rzeczy. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że aktor oddaje bohaterowi ciało i duszę. Jego świdrujący wzrok wzbudza niepokój nawet w scenach, gdy Levee się uśmiecha. A kiedy rozgoryczony wygłasza swój najdłuższy monolog o śmierci, gniewnie wymierzony w Boga, nie sposób nie pomyśleć o sztuce naśladującej życie – i vice versa.
Wściekłość Leveego skupia się również na starszym pianiście Toledo, brawurowo sportretowanym przez Glynna Turmana.

Ten fantastyczny aktor debiutował już w 1960 roku w broadwayowskim „Rodzynku w słońcu”, jednak kino aż do teraz nie wykorzystywało należycie jego talentu. Co więcej, w przypadku Turmana także mamy do czynienia ze splotem sztuki i życia, albowiem aktor w latach 70. był żonaty z legendarną „królową soulu”, Arethą Franklin – co zdumiewająco rezonuje z rolą Toledo.

Film celebruje wartość muzyki i niezależnych artystów. I mimo że opowiada o wydarzeniach sprzed stulecia, pozostaje zawstydzająco aktualny. Studio nagraniowe służy Wilsonowi i adaptatorom jako metafora Ameryki w pigułce – czarni dostarczają rozrywki na najwyższym poziomie, ale karty rozdają biali. Tożsamość zostaje skradziona i spieniężona. Nie zrekompensują tego wszystkie Oscary świata, choć zapewne nikt się za nie nie obrazi.

PIOTR DOBRY

Kino nr 1-2/2021, © Fundacja KINO 2021

Ma Rainey’s Black Bottom

Reżyseria George C. Wolfe. Scenariusz Ruben Santiago-Hudson na podstawie sztuki Augusta Wilsona. Zdjęcia Tobias A. Schliessler. Muzyka Branford Marsalis. Wykonawcy Viola Davis, Chadwick Boseman, Glynn Turman, Colman Domingo, Michael Potts. USA 2020. Czas 94 min

Netflix

Skip to content