Strona główna » Recenzje » Mizerykordia
Mizerykordia

Wiktor Szymurski

Tytułem swojego nowego filmu Alain Guiraudie nawiązuje do nazwy sztyletu, którym na średniowiecznym polu bitwy zadawano rannemu ostateczny cios. Pchnięcie ostrza miało być aktem litości wobec cierpiącego, w końcu łacińskie misericordia oznacza miłosierdzie. Reżyser chętnie wykorzystuje paradoks leżący u podstaw tego skojarzenia – dla jego bohaterów łaska to co najwyżej pozór maskujący wszechobecne zepsucie i zanik cnót. Czy może być coś silniejszego niż wiara, nadzieja i miłość? Guiraudie nie ma wątpliwości, że chodzi o pożądanie.

Do rodzinnej miejscowości – małej wsi nieopodal Tuluzy – po latach wraca młody piekarz Jérémie (Félix Kysyl), by wziąć udział w pogrzebie szefa. Pobyt na prowincji nieoczekiwanie się wydłuża, ku radości owdowiałej Martine (Catherine Frot) i coraz większej irytacji jej syna Vincenta (Jean-Baptiste Durand). W dzień bohater tuła się bez celu, przemierzając okoliczne lasy i odwiedzając dawnych znajomych. Nocami zaś snuje erotyczne fantazje – a to o ekscentrycznym sąsiedzie (David Ayala), a to o dopiero co pochowanym przełożonym, a to o jego żonie, w której domu toczy nieoczywistą walkę o władzę.

Obecność Jérémiego wybudza miejscową społeczność ze zdającego się trwać od wieków letargu. Wieś jawi się tu jako przestrzeń resentymentów i niedopowiedzeń, gdzie każdy dusi w sobie jakąś tajemnicę – łącznie z lokalnym księdzem (Jacques Develay), od pewnego momentu wchodzącym w dwuznaczną rolę „partnera w zbrodni”.

To miejsce, które wciąga bezpowrotnie; młody piekarz jest jedynym, któremu udało się na chwilę opuścić wioskę, a kiedy wraca, przepada w niej jak w ruchomych piaskach. Mężczyzna nie musi robić wiele, by wzbudzać cudze pragnienia, dotychczas krępowane gorsetem prowincjonalnego konwenansu. Nie dziwi więc, że zderzeni z własnymi słabościami mieszkańcy reagują na przybysza nagłymi wybuchami agresji, uruchamiającymi samonapędzającą się spiralę przemocy. A także erotycznego napięcia, które popycha postaci do coraz bardziej desperackich czynów.

Cały film tętni zresztą seksualną energią, o tyle nieoczywistą, że – aż do tragikomicznego finału – nie uświadczymy tu ani jednej sceny intymnego zbliżenia. Próbując dać upust swoim żądzom, Jérémie zawłaszcza wszystko, czego się dotknie, a pożądliwy wzrok otoczenia traktuje jak kartę przetargową. Reszta postaci prowadzi wyczerpującą grę pozorów, z jednej strony pozostając niewolnikami własnych popędów, z drugiej zaś wzbraniając się przed choćby najmniejszym dotykiem. Szansą na wyjście z sideł afektu może być dla nich rozmowa, przygodny seks lub nienawistne rękoczyny. Zazwyczaj wybierają te ostatnie.

Félix Kysyl, Catherine Frot

W punkcie zwrotnym fabuły, gdy konflikt z zazdrosnym o względy matki Vincentem przybiera niespodziewany obrót, „Mizerykordia” narzuca kostium kryminału, którego zasady reżyser demontuje z perwersyjną frajdą. Widz świadkuje przestępstwu, policjanci nie dają wiary w sklejane naprędce alibi, wszystko zdaje się więc prowadzić do jasnego rozwiązania. Twórcę bardziej od przebiegu śledztwa interesuje jednak to, co pomiędzy: nadużywanie subtelnych form władzy, walka popędu z pragmatyzmem, teologiczne rozważania o cenie wolności i tytułowym miłosierdziu.

W ten sposób obraz rozpina się między melodramatem, arthouse’owym noir i atlasem przyrody, gdzie nawet drzewa i grzyby (oczywiście o wyraźnie fallicznych kształtach) są nośnikami złowróżbnej przepowiedni. Każda z tych ścieżek składa się na melancholijny teatr absurdu, inscenizowany z charakterystyczną dla Francuza kamienną twarzą. Przerażenie znienacka przechodzi w salwy śmiechu, wysokie miesza się z niskim, a w tle pobrzmiewają echa twórczości Samuela Becketta, z jego szczególnym umiłowaniem groteski i czarnego humoru.

Rewelacyjne wyczucie ironii i swoboda, z jaką autor splata tonalne rejestry, czyni film angażującym i zaskakująco przystępnym, choć stroniącym od prostych przesłań. Guiraudie pozostaje wierny swojemu autorskiemu credo: wzbrania się przed przypisywaniem bohaterom etykiet z pozycji moralnej wyższości i raczej nieszczególnie zależy mu na naszym komforcie – nawet po scenie okrutnej zbrodni każe odbiorcy patrzeć na świat oczami sprawcy.

Identyfikacja z nim nie byłaby możliwa bez talentu wcielającego się w główną rolę Féliksa Kysyla, którego umęczona twarz kryje złoża paradoksów. Jest jednocześnie skryty w intencjach i transparentny w działaniu, uroczy i odpychający, wycofany i gotowy do ataku. Kroku dotrzymuje mu Catherine Frot, zjawiskowo balansująca między rolami pogrążonej w żałobie wdowy, troskliwej opiekunki i zwodniczej femme fatale.

Za arenę ich igraszek służą malownicze pejzaże południowej Francji, skąpane w złocie jesiennych liści i chłodzie górskich strumyków. Wizualna wrażliwość stojącej za kamerą Claire Mathon wynosi obraz na najwyższy poziom estetycznej przyjemności. Z kolei zmysłowa gra światłocieniem i kompozycja kadru uzupełnia relacje postaci o kolejne sensy – dość wspomnieć wybitną scenę w konfesjonale, w której role grzesznika i spowiednika ulegają kompletnemu odwróceniu.

Łatwo zarzucić reżyserowi powtarzalność, wykalkulowanie i nadmierny manieryzm. „Mizerykordia” składa się przecież z kodów, do których Guiraudie zdążył nas już przyzwyczaić. Nowe dzieło autora „Nieznajomego nad jeziorem” (2013) postrzegam jednak jako wyraz artystycznej konsekwencji, kolejny akord w symfonii o ukrytych namiętnościach i cielesno-duchowym niespełnieniu. To prowokacyjna, przeszyta wisielczym dowcipem farsa na świat pogrążony w komunikacyjnym impasie, gdzie prościej rozmawiać o Bogu niż o potrzebie bliskości. Wszystko co ludzkie, jest jak zwykle obce.

Wiktor Szymurski

Kino nr 6/2025, © Fundacja KINO 2025

Miséricorde

SCENARIUSZ I REŻYSERIA ALAIN GUIRAUDIE. ZDJĘCIA CLAIRE MATHON. MUZYKA MARC VERDAGUER. WYKONAWCY FÉLIX KYSYL, CATHERINE FROT, JEAN-BAPTISTE DURAND, DAVID AYALA, JACQES DEVELAY. FRANCJA – HISZPANIA – PORTUGALIA 2024. CZAS 102 MIN

DYSTRYBUCJA KINOWA VELVET SPOON

Skip to content