Tytułem swojego nowego filmu Alain Guiraudie nawiązuje do nazwy sztyletu, którym na średniowiecznym polu bitwy zadawano rannemu ostateczny cios. Pchnięcie ostrza miało być aktem litości wobec cierpiącego, w końcu łacińskie misericordia oznacza miłosierdzie. Reżyser chętnie wykorzystuje paradoks leżący u podstaw tego skojarzenia – dla jego bohaterów łaska to co najwyżej pozór maskujący wszechobecne zepsucie i zanik cnót. Czy może być coś silniejszego niż wiara, nadzieja i miłość? Guiraudie nie ma wątpliwości, że chodzi o pożądanie.
Do rodzinnej miejscowości – małej wsi nieopodal Tuluzy – po latach wraca młody piekarz Jérémie (Félix Kysyl), by wziąć udział w pogrzebie szefa. Pobyt na prowincji nieoczekiwanie się wydłuża, ku radości owdowiałej Martine (Catherine Frot) i coraz większej irytacji jej syna Vincenta (Jean-Baptiste Durand). W dzień bohater tuła się bez celu, przemierzając okoliczne lasy i odwiedzając dawnych znajomych. Nocami zaś snuje erotyczne fantazje – a to o ekscentrycznym sąsiedzie (David Ayala), a to o dopiero co pochowanym przełożonym, a to o jego żonie, w której domu toczy nieoczywistą walkę o władzę.
Obecność Jérémiego wybudza miejscową społeczność ze zdającego się trwać od wieków letargu. Wieś jawi się tu jako przestrzeń resentymentów i niedopowiedzeń, gdzie każdy dusi w sobie jakąś tajemnicę – łącznie z lokalnym księdzem (Jacques Develay), od pewnego momentu wchodzącym w dwuznaczną rolę „partnera w zbrodni”.
To miejsce, które wciąga bezpowrotnie; młody piekarz jest jedynym, któremu udało się na chwilę opuścić wioskę, a kiedy wraca, przepada w niej jak w ruchomych piaskach. Mężczyzna nie musi robić wiele, by wzbudzać cudze pragnienia, dotychczas krępowane gorsetem prowincjonalnego konwenansu. Nie dziwi więc, że zderzeni z własnymi słabościami mieszkańcy reagują na przybysza nagłymi wybuchami agresji, uruchamiającymi samonapędzającą się spiralę przemocy. A także erotycznego napięcia, które popycha postaci do coraz bardziej desperackich czynów.
Cały film tętni zresztą seksualną energią, o tyle nieoczywistą, że – aż do tragikomicznego finału – nie uświadczymy tu ani jednej sceny intymnego zbliżenia. Próbując dać upust swoim żądzom, Jérémie zawłaszcza wszystko, czego się dotknie, a pożądliwy wzrok otoczenia traktuje jak kartę przetargową. Reszta postaci prowadzi wyczerpującą grę pozorów, z jednej strony pozostając niewolnikami własnych popędów, z drugiej zaś wzbraniając się przed choćby najmniejszym dotykiem. Szansą na wyjście z sideł afektu może być dla nich rozmowa, przygodny seks lub nienawistne rękoczyny. Zazwyczaj wybierają te ostatnie.

Félix Kysyl, Catherine Frot
W punkcie zwrotnym fabuły, gdy konflikt z zazdrosnym o względy matki Vincentem przybiera niespodziewany obrót, „Mizerykordia” narzuca kostium kryminału, którego zasady reżyser demontuje z perwersyjną frajdą. Widz świadkuje przestępstwu, policjanci nie dają wiary w sklejane naprędce alibi, wszystko zdaje się więc prowadzić do jasnego rozwiązania. Twórcę bardziej od przebiegu śledztwa interesuje jednak to, co pomiędzy: nadużywanie subtelnych form władzy, walka popędu z pragmatyzmem, teologiczne rozważania o cenie wolności i tytułowym miłosierdziu.
W ten sposób obraz rozpina się między melodramatem, arthouse’owym noir i atlasem przyrody, gdzie nawet drzewa i grzyby (oczywiście o wyraźnie fallicznych kształtach) są nośnikami złowróżbnej przepowiedni. Każda z tych ścieżek składa się na melancholijny teatr absurdu, inscenizowany z charakterystyczną dla Francuza kamienną twarzą. Przerażenie znienacka przechodzi w salwy śmiechu, wysokie miesza się z niskim, a w tle pobrzmiewają echa twórczości Samuela Becketta, z jego szczególnym umiłowaniem groteski i czarnego humoru.
Rewelacyjne wyczucie ironii i swoboda, z jaką autor splata tonalne rejestry, czyni film angażującym i zaskakująco przystępnym, choć stroniącym od prostych przesłań. Guiraudie pozostaje wierny swojemu autorskiemu credo: wzbrania się przed przypisywaniem bohaterom etykiet z pozycji moralnej wyższości i raczej nieszczególnie zależy mu na naszym komforcie – nawet po scenie okrutnej zbrodni każe odbiorcy patrzeć na świat oczami sprawcy.
Identyfikacja z nim nie byłaby możliwa bez talentu wcielającego się w główną rolę Féliksa Kysyla, którego umęczona twarz kryje złoża paradoksów. Jest jednocześnie skryty w intencjach i transparentny w działaniu, uroczy i odpychający, wycofany i gotowy do ataku. Kroku dotrzymuje mu Catherine Frot, zjawiskowo balansująca między rolami pogrążonej w żałobie wdowy, troskliwej opiekunki i zwodniczej femme fatale.
Za arenę ich igraszek służą malownicze pejzaże południowej Francji, skąpane w złocie jesiennych liści i chłodzie górskich strumyków. Wizualna wrażliwość stojącej za kamerą Claire Mathon wynosi obraz na najwyższy poziom estetycznej przyjemności. Z kolei zmysłowa gra światłocieniem i kompozycja kadru uzupełnia relacje postaci o kolejne sensy – dość wspomnieć wybitną scenę w konfesjonale, w której role grzesznika i spowiednika ulegają kompletnemu odwróceniu.
Łatwo zarzucić reżyserowi powtarzalność, wykalkulowanie i nadmierny manieryzm. „Mizerykordia” składa się przecież z kodów, do których Guiraudie zdążył nas już przyzwyczaić. Nowe dzieło autora „Nieznajomego nad jeziorem” (2013) postrzegam jednak jako wyraz artystycznej konsekwencji, kolejny akord w symfonii o ukrytych namiętnościach i cielesno-duchowym niespełnieniu. To prowokacyjna, przeszyta wisielczym dowcipem farsa na świat pogrążony w komunikacyjnym impasie, gdzie prościej rozmawiać o Bogu niż o potrzebie bliskości. Wszystko co ludzkie, jest jak zwykle obce.
Wiktor Szymurski
Kino nr 6/2025, © Fundacja KINO 2025
Miséricorde
SCENARIUSZ I REŻYSERIA ALAIN GUIRAUDIE. ZDJĘCIA CLAIRE MATHON. MUZYKA MARC VERDAGUER. WYKONAWCY FÉLIX KYSYL, CATHERINE FROT, JEAN-BAPTISTE DURAND, DAVID AYALA, JACQES DEVELAY. FRANCJA – HISZPANIA – PORTUGALIA 2024. CZAS 102 MIN
DYSTRYBUCJA KINOWA VELVET SPOON