Strona główna » Recenzje » Nieoszlifowane diamenty
Nieoszlifowane diamenty

Bartosz Czartoryski

Howard Ratner jest człowiekiem niemal tak samo irytującym, jak film braci Safdie’ch. Zgoda, nie wygląda to na zbyt zachęcającą rekomendację, ale to pozory, bo chodzi przecież o prawdziwą petardę, która wybuchła z końcem ub.r. z siłą bomby, mimo to nie ściągając na siebie uwagi Amerykańskiej Akademii Filmowej. I choć „Nieoszlifowane diamenty” (2019) może i łatwo przeoczyć, to jak już się ten film obejrzy, zapomnieć się o nim nie da. Tyle że poświęcone mu po seansie myśli dalekie są od spokojnej refleksji na chłodno. Jest on bowiem raczej jak towarzysząca zgadze gula w gardle.

Pewien dyskomfort budzi już cokolwiek psychodeliczna czołówka, kiedy, dzięki bezszwowemu zabiegowi montażowemu, opalizujące ścianki wydobytego przez etiopskich falaszy rzadkiego minerału płynnie przechodzą w oglądany przez kamerę endoskopową obraz jelita grubego podczas badania kolonoskopii. To zarazem doskonała metafora częściej tragicznych niż komicznych perypetii rzeczonego Howarda, nowojorskiego handlarza drogimi kamieniami, który nie może poprzestać na dobrym, ciągle prąc ku lepszemu, co, jak można się zapewne spodziewać, nieustannie prowadzi do gorszego.

Afrykański czarny opal, wydobyty na jego zlecenie, ma zapewnić mu ogromne pieniądze. Zostaje wystawiony podczas prestiżowej aukcji, ale pech chce, że upodobał go sobie bostoński koszykarz Kevin Garnett (w tej roli on sam), uwierzywszy uprzednio, że to jego szczęśliwy amulet. Ani myśli go Howardowi zwrócić. Ale to nie wszystkie kłopoty Ratnera, bynajmniej. Kiedy już uda mu się zrobić krok do przodu, to zaraz cofnie się o dwa; nie ma tu wytchnienia ani dla niego, ani dla widza. Chorobliwie zazdrosny, małostkowy i uzależniony od hazardu handlarz co i rusz potyka się o problemy z kochanką i prześladującymi go wierzycielami, będąc przy tym największym wrogiem samego siebie. Człek to niesympatyczny i trudno trzymać zań kciuki, lecz Safdie fundują nam istną matnię, każąc przeżywać to samo, co on. I to na tym samym poziomie frenetycznej intensywności, często nieznośniej, acz niezmiennie fascynującej i ekstatycznie gorączkowej, która nie słabnie przez przeszło dwie godziny seansu.

Adam Sandler

Owa kinetyczność dzieła braci Safdie’ch — której próbką o nie mniejszej sile rażenia było już „Good Time” (2017) — decyduje o tempie i kształcie narracji, która jest nieprzerwanie rozedrgana, hałaśliwa (całkiem dosłownie) i fizycznie męcząca. A to stosunkowo rzadkie, żeby podczas seansu do doznania sensorycznego dołączyło odczuwanie go na poziomie niemalże cielesnym.

Aktorzy gestykulują energicznie i przekrzykują się, jakby o ich wypłacie decydowało, kto głośniej wypowie swoje kwestie; kamera Dariusa Khondjiego ani na chwilę nie stoi w miejscu; to wykalkulowany, uporządkowany chaos. Josh i Benny Safdie nie proponują żadnej przerwy, żadnej chwili wytchnienia, bo nawet jak Howard rozwiąże jeden problem, to zaraz pojawia się drugi; to niemalże slapstickowa postać z kreskówki przeniesiona do stuprocentowo poważnej rzeczywistości.

Efekt ten nie byłby możliwy bez znakomitej kreacji kojarzonego głównie z niezbyt wymagającymi komediami Adama Sandlera – jego talent dramatyczny może niejednemu abonentowi Netfliksa, z którą to platformą łączy go umowa na produkcję filmu za filmem, wydać się zaskakującym odkryciem. To on okazuje się tutaj swoistym nieoszlifowanym diamentem.

Braciom Safdie’m udało się też niejako ponownie odkryć dla kina dawno skonsumowany przez kapitalistyczną chcicę, coraz częściej pocztówkowy Nowy Jork, gdzie pod wypolerowanym szkłem i stalą kryje się tam sam brud, co przed laty, gdy kręcili tam Ferrara i Scorsese. Może jeszcze zbyt wcześnie mówić, że młodzi twórcy to ich spadkobiercy, ale są na dobrej drodze.

BARTOSZ CZARTORYSKI

Kino nr 4/2020, © Fundacja KINO 2020

Uncut Gems

Reżyseria Benny Safdie, Josh Safdie. Scenariusz Ronald Bronstein, Josh Safdie, Benny Safdie. Zdjęcia Darius Khondji. Muzyka Daniel Lopatin. Wykonawcy Adam Sandler, Julia Fox, Idina Menzel, Lakeith Stanfield, Eric Bogosian, Keith Williams Richards. USA 2019. 135 min

Netflix

Skip to content